Gdyby Prezydent był lekarzem... Felieton aktualny z Menedżera Zdrowia

 

 

felieton w pdf - tutaj

 

 

oraz jego treść poniżej: 

 

 

 

Gdyby Prezydent był lekarzem…

Głośnym echem odbiła się niedawna decyzja Prezydenta RP o zawetowaniu dwóch ustaw reformujących polskie sądownictwo. Niektórzy oskarżyli nawet Andrzeja Dudę o zdradę swojego elektoratu i obronę „starego porządku”. Pani Premier dała do zrozumienia, że Prezydent uległ naciskom „ulicy i zagranicy” i bardziej zaufał „filozofom i prawnikom” niż zwykłym ludziom domagającym się zmian w wymiarze sprawiedliwości.

Ja skłonny jednak jestem uwierzyć w oficjalne tłumaczenie Prezydenta, że jako prawnik był on w stanie ocenić przedstawione przez rząd ustawy w sposób merytoryczny i mógł sobie wyrobić co do nich swoje własne zdanie. Taka sytuacja, że Prezydent podpisujący konkretną ustawę może ocenić ją osobiście w sposób ekspercki jest niezwykle rzadka. Prezydent zwykle nie zna się na materii ustaw, które podpisuje. Gdy ich autorem jest rząd wywodzący się z jego obozu politycznego – Prezydent ufa, że rządzący wprowadzają dobre zmiany. Gdy rząd jest utworzony przez konkurencyjne ugrupowanie – Prezydent uznaje, że ostateczna odpowiedzialność za ustawy i tak spada na rządzących i też z reguły ich nie wetuje, z nielicznymi wyjątkami.   

Nic więc dziwnego, że Prezydent Duda podpisał niedawno „w ciemno” cały szereg ustaw, które – jak twierdzi rząd – reformują publiczną ochronę zdrowia. Uwierzył pewnie w argument, że skoro Polacy powszechnie krytykują publiczne lecznictwo, to rządowa reforma jest dobra i potrzebna. Nie przyszło mu nawet do głowy, że – podobnie jak w przypadku sądownictwa – nie każda zmiana złej sytuacji jest zmianą na lepsze, może być też zmianą na gorsze lub nie zmieniającą de facto niczego. 

Gdyby Prezydent był lekarzem, bez trudu zauważyłby, jak pozorne są zmiany mające naprawić służbę zdrowia, wprowadzane przez rząd. Jeszcze nie doszło do ich pełnej realizacji, a już widać, że więcej w nich ideologii i pustych haseł niż rzeczywistej zmiany. Mrzonką okazała się naczelna idea reformy czyli rezygnacja z ekonomizacji służby zdrowia. Dowodzi tego np. zmiana charakteru „ryczałtu” przydzielanego szpitalom. Zamiast zapowiadanego wcześniej sztywnego budżetu, ryczałt ma być elastyczny, a jego wartość ma zależeć od liczby udzielonych świadczeń, przez co naśladuje dotychczasowy sposób finansowania. Rządzący przyznali w ten sposób, że nie można zrezygnować z ekonomicznych motywacji w działalności podmiotów leczniczych. Na tej samej podstawie oparty był też pomysł aby szpitale publiczne mogły udzielać odpłatnych świadczeń zdrowotnych dorabiając  do dochodów uzyskiwanych od publicznego płatnika.  Pomysł – co prawda – odłożono ale fakt jego pojawienia się dowodzi, że sami reformatorzy nie wierzą w możliwość utrzymania się szpitali wyłącznie z pełnienia misji.  

Pozorny charakter ma też zmiana w postaci wprowadzenia sieci szpitali. Ta skomplikowana operacja przyniosła w efekcie wyeliminowanie zaledwie kilku procent szpitalnych łóżek z „automatycznego” finansowania ze środków publicznych, a i tak ogromna większość z nich uzyska ostatecznie to finansowanie na drodze „konkursu ofert”, a nawet aneksowania umów (co zapowiedziały niedawno niektóre oddziały NFZ).

Nie wprowadzono jeszcze w praktyce tzw. koordynowanej opieki zdrowotnej ale wiadomo już, że chociaż przedstawiano ją jako zmianę „ustrojową”, sprowadza się ona w sumie do zmiany definicji „produktu” kupowanego przez publicznego płatnika. Podobnych zmian było w ostatnich kilkunastu latach bez liku.

Gdyby Prezydent był lekarzem zapewne zauważyłby te wszystkie szczegóły i zależności, o których wspomniałem wyżej. Być może zawetowałby wtedy ustawy, które wprowadzając wiele zmian, pozostawiają - de facto - wszystko po staremu, w tym zwłaszcza głębokie niedofinansowanie publicznego lecznictwa, bodaj najważniejszą przyczynę jego fatalnego stanu.  Chociaż…. Mieliśmy już lekarkę – Premiera i nie pomogło to publicznej służbie zdrowia ani na jotę.

Krzysztof Bukiel 16 sierpnia 2017.